Na insynuacje odpowiadam wspomnieniem o zakonnicach kulturalnych, przyjaznych i kompetentnych, i o lekarzach.

Po moim blogu na temat „gender” pojawił się wpis „iku1”. W tonie może mało kurtuazyjnym – ale to nie najważniejsze. (Mnie w ogóle wyjątkowo rzadko zdarzają się ostre komentarze, a już agresywne… Nie przypominam sobie). Ponieważ wpis komentarza jest chyba nieporozumieniem – postanowiłem zareagować. Tym bardziej, że jakoś tak się zbiegło, że akurat miałem zamiar podzielić się swoimi doświadczeniami z kontaktów z zakonnicami. Więc: wspomnienie.

Jak 60 lat temu „wylądowałem” z nakazem pracy w Szpitalu w Gorlicach – zastałem tam kilka zakonnic. Były to niezwykłe kobiety – z niektórymi zaprzyjaźniłem się (mimo że wiedziały, iż jestem indyferentny religijnie). Wszystkie zachowałem w najlepszej pamięci. A trzeba pamiętać, że były to czasy czarnego stalinizmu…

Dwie zakonnice pracowały w sali operacyjnej (starsza, siostra Ludgarda, czytała brewiarz po niemiecku – szeptano, że Niemka). Były wspaniałymi fachowcami. Sam widziałem wielokrotnie jak asystując do operacji mądrze doradzały chirurgowi. Jak musiałem mieć dyżur na izbie przyjęć – a byłem bardzo młodym i niedouczonym lekarzyną i strasznie się bałem – bardzo mi pomagały. I robiły to niezwykle kulturalnie – pacjenci nie orientowali się, że ja jestem bezradny a Siostra za mnie załatwia „przypadek”.

Była na chirurgii cicha, drobna zakonnica – siostra Kamila. Po operacji, kiedy stan był ciężki, kiedy chory wymagał intensywnej opieki – siadywała całą noc przy łóżku. Szła do „klauzuli” dopiero kiedy mijał kryzys.

Była i – piękna młoda dziewczyna – siostra Gabriela. Pracowała w rentgenie. Rentgenologa nie mieliśmy; ona „pomagała” w czasie prześwietleń – cicho palcem pokazując zmiany w obrazie. Tam – przy Niej pierwsze kroki stawiał młody lekarz, później profesor rtg w Krakowie: od Niej się wszystkiego uczył (bo nie było nikogo innego…). Była niezwykle kulturalna – przyjazna, no i kompetentna.

Marzyłem, by na oddziale, gdzie byłem ordynatorem (24-letnim…) były zakonnice. Nic z tego – wtedy stopniowo Je eliminowano z pracy. A już żeby miały kontakty z dziećmi? Niemożliwe. Potem je wygnano – wyjechały do Afryki…

Wiele lat temu w miejscowej gazecie zamieściłem wspomnienie o tych wspaniałych, zacnych, niezwykle zasłużonych kobietach. I dostałem list – z Afryki – od siostry Gabrieli, która z ogromnym poczuciem humoru dziękowała za wspomnienie Jej jako pięknej i młodej dziewczyny. Wtedy była już po pięćdziesiątce.

Także w Milanówku, w okresie okupacji na kompletach nielegalnego gimnazjum, uczyły dwie zakonnice – Urszulanki: siostra Benua i siostra Buszkowska. Zakonnice tam w Milanówku miały dzieciniec – i ukrywały żydowskie dzieci. I ja byłem pierwszym, który po wojnie o tym napisał.

Tak więc insynuacja, że nie doceniam roli zakonnic, jest chybiona. Sam daję świadectwo niezwykłych zasług (tam, gdzie je widzę). A także świadectwo bohaterstwa, jak Urszulanek w Milanówku. Ukrywanie Żydow było przecież karane morderstwem przez okupanta.

Jeżeli wspomniałem we wpisie w blogu, który stał się przedmiotem krytyki, dostrzeganą według mnie nierówność w traktowaniu zakonnic przez księży, to nadal widzę tę różnicę i mój dyskutant mnie nie przekonał, że nie mam racji.

Dyskutant „iku1” pisze też o pijanych lekarzach. Tym bym się raczej nie interesował, bo, przykro mi, ale lekarzem-praktykiem nie jestem już kilkadziesiąt lat. Ale za moich czasów (a pracowałem pewnie z piętnaście lat) pijanego lekarza w pracy nie widziałem. Wiem (z prasy) o profesorze-okuliście. Była też, zdaje mi się, jakaś afera w Tuchowie (jeżeli mylę się – przepraszam). Jeżeli moj dyskutant ma podstawy, by twierdzić, że połowa lekarzy w pracy to pijani – niech zainteresuje tym faktem izbę lekarską a może i prokuratora. Mnie się akurat lekarze z alkoholizmem jakoś nie kojarzą – może nie znam już tego środowiska?

Dodaj komentarz